Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 219.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojsko na koniach siedziało, szybko zbierano na wozy sprzęt kościelny, pozostała garstka doskoczyła raźnie wierzchowców. Królewicz jechał przodem, gnał, pędził, bo niecierpliwością gorzał wielką. Skarbimierz, Żelisław, Wojsław hamować musieli, tak się wszystko naprzód rwało.
Z piaszczystego wzgórza widać już było poniżéj gród warowny, wałami otoczony, rzeczką Persantą oblany z téj strony, od któréj iść mieli. Szeroko rozsiadały się budowy jego drewniane i mury wpośrodku gdzieniegdzie się wznoszące; daléj wyglądały u przystani stojące statki z maszty wysokiemi i pozwieszanemi żaglami, a daléj jeszcze świeciło morze płowe, jak drogi kamień mieniące się barwy tęczowemi; złotem dziane, lazurem przetykane, zielenią, szafirem, ametysty i srebrem sadzone. Lekki wietrzyk poruszał fale jego, pędząc ku brzegom, jakby rozłożoną szatę czarowną fałdował, białemi obszywając bramy; ginęły gdzieś na horyzoncie owe przestrzenie niezmierzone, jakby się tam z niebem połączyły uściskiem.
Wojsko stanęło chwilę.
Garść go była na ten gród wielki, obronny, ubezpieczony. Wszystko się tam jeszcze spać zdawało, milczało. W sercu kraju któżby się spodział, przeczuł nieprzyjaciela? Ten tylko co się dostał do Białogrodu, mógł na Kołobrzeg się ważyć.
Na widok przyszłego pola walki przeżegnali