Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 010.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ści niepogrzebionego trupa królewscy długo nie mogli pozostać. Zgnilizna z ciał tylu śmiertelnemi wyziewy napełniała powietrze, z miasta nie pozostało nic, oprócz węgłów niedopalonych i zamku, który ocalał; biskup nawet wyniósł się z tego pustkowia, jednego kapłana tylko zostawując przy kościele.
Zbigniewa jak prostego więźnia opatrywano w pierwsze do życia potrzeby, nie troszcząc się o nic więcéj, jak by nie umarł z głodu. Strawę mu dawano tęż samą co straży, nikt ani spytał, czy czego nie potrzebuje. Dumnego królewicza więcéj bolała ta wzgarda i zapomnienie, niżby może zemsta i męczarnie wymyślne dręczyły. Cierpiał milczący, lecz w duszy zbierało się zemsty pragnienie. Od wszystkich w świecie, nawet przez ojca był zapomniany. Zahoń pytany przynosił mu zawsze prawie jednostajne wieści z ust straży pochwytane, osobiście go nieobchodzące — nikt ani się zgłosił, ani spytał ni dowiedział o niego. Zdawał się przeznaczonym na powolne gnicie w tych murach, razem z trupami na Gople...
Upłynęło tak tygodni parę, gdy dnia jednego wpadł Zahoń z wiadomością, że na kruszwickim zamku dla wody zepsutéj i chorób między ludźmi, załoga wytrwać nie może, zatem ją i ich gdzieś zapewne indziéj przesadzą.
Dokąd? Zahoń się nie mógł dowiedzieć.
Jednego mroźnego ranku jesieni, ujrzał Zbi-