Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 014.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Myśli różne snuły mu się zawczasu po głowie, roił przez drogę całą. Zahoń, który w początkach widział go ponurym i niemal zrozpaczonym, zdziwił się, gdy drugiego dnia zobaczył pana uśmiechniętym, mrugającym oczyma, dosyć żwawo i ochotnie zabierającym się do dalszéj drogi.
Powolnie bardzo posuwał się ów orszak królewiczowski, wynędzniałe mając konie, słabych ludzi. Stawano ciągle na spoczynki, popasano często i długo nad miarę, na noclegi stawano zawczasu, ruszano z nich późno. Nikomu widać spieszno bardzo nie było. Wreszcie nad wieczorem dnia jednego pokazała się Lechowa góra i gnieznieńskie zamczysko. Zdala już widać było bielejące jaśniej mury kościoła, który teraz dopiero po zniszczeniu owém za bezkrólewia po Mieszku i łupieży czeskiej odbudowywano. Zmierzchło zupełnie, nim się powoli wlokąc, do okopów i bramy zamku dostali.
Tu dokoła grodu cale inne niż w Kruszwicy było życie, ludu mnóstwo, wozów wieśniaczych po drodze, pieszych i konnych żołnierzy na zamek i z zamku spieszących.
Podwórce obszerne, do których się dostali, pełne téż były różnego tłumu. Wśród żołnierzy przesuwało się duchowieństwo, które w części kościoła odrestaurowanéj już nabożeństwo odprawiało; robotnicy téż obcy, jak z odzieży poznać