Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 017.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Królewicz uradowany zerwał się doń żywo i pospieszył do ręki. Zahoń stojący z boku zdziwił się, widząc go nagle tak zmienionym, jakby innym był człowiekiem. Postawę przybrał pokorną, jaką miał, gdy klerykiem był jeszcze, twarz smętną i spokojną, szedł z oczami spuszczonemi ku ziemi. Zuchwalstwo obozowe i buta znikły, zastąpił je wyraz niedoli, pognębienia i poddania się nieszczęśliwemu losowi.
Ksiądz zapewne uprzedzony, spoglądał nań z ciekawością, a razem pewném niedowierzaniem. Usiadł mrucząc coś niewyraźnie i wpatrując się w człowieka, który litość musiał obudzić.
— Ojcze mój, począł Zbigniew głosem do postawy zastosowanym, najnieszczęśliwszego z ludzi widzicie przed sobą, niewinną ofiarę za grzechy cudze pokutującą, oszczerstwem obluzganą, oczernioną złością ludzką. Aliści nie żalę się za grzechy pokutując i skarbiąc sobie łaskę Bożą, boleję tylko nad jedném, że mi największy skarb na ziemi, miłość i serce ojcowskie wydarto, wszelkiéj pociechy pozbawiony, jako prosty niewolnik do ciemnicy rzucony, cierpię w pokorze dopust i krzyż pański!
Mówił to z takiem uczuciem, gorąco, serdecznie, iż księdza poruszył.
— A pocóż było dziecko moje — odezwał się staruszek — po co było Chrystusowe porzucać gniazdo, i suknię zwlekać co pokój duszy daje?