Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 023.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Królewicz pokiwał głową zdumiony trochę.
— Opończę widziałeś nie człowieka — odezwał się, — oczy cię omyliły — w bitwie padł.
— A! nie — rzekł żywo Zahoń, — przed bitwą go nie stało. Trochę się pozostał w tyle, a potém go już nie widział nikt.
W parę dni potem zaciekawiony Zahoń, który widmo Markowe ścigał, przyniósł z podwórza wieść że Marko był ten sam, żyw i zdrów, ale ani znać ani gadać nie chciał z nim, bo był w służbie królewskiéj.
Kazał go do siebie przywołać Zbigniew, ale kilka dni uganiając się za nim, Zahoń zbliżyć się doń nie mógł, a gdy wreszcie sam na sam, w cztery oczy go przydybał, Marko mu rzekł ze złością.
— Idź precz! znać was nie chcę.
Rozgniewał się królewicz i począł odgrażać. W kilka dni jednak po tém zarzeczeniu się Marko zmiarkować musiał, że niebezpiecznie było syna królewskiego się zapierać, aby przez niego nie być wydanym. Sam przystąpił do Zahonia i zapowiedział mu, że się którego dnia na straż do nich wyprosi i z królewiczem zobaczy. Tak się też stało. Po głosie poznał Zbigniew zaraz gadatliwego Marka, który do niego wszedłszy, naprzód od tego począł, że wszystkie kąty przepatrzył. Kraty w oknach mocował, zasuwy probował, a dopiero ludzi swych porozsyławszy, do rozmowy się stawił.