Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 047.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Bolko wlepił w niego oczy błyszczące, patrzali tak długo oko w oko, wejrzeniem mówiąc do siebie; naostatek Zbigniew osłabł, zadrżał i spuścił powieki. Nie mógł wytrzymać tego spojrzenia jasnego, gorącego, które nie taiło się z niczém, wybuchało myślą swą całą, czuciem całém.
Ci co otaczali królewicza, zrozumiéć nie mogli tego wpatrzenia się w postać jakąś bladą, nieznaną, która dla nich powszednią, nikczemną zdawała się istotą, niegodną pańskiego wzroku.
Spoglądali na Bolka pytając go co w niéj znalazł iż go zatrzymała, to przypatrywali się więźniowi chcąc dojść co w nim było tak dziwnego, by godzien był ciekawości.
Milcząc stali za królewiczem, szepcząc między sobą i rozpytując się, ktoby to mógł być? Nikt go nie znał.
Bolko prawie pewien był że spotkał brata, choć znaleść go tu się nie spodziewał. Zapomniano o nim na dworze.
Sam nie wiedział jakie się w nim obudziło uczucie na widok téj istoty wynędzniałéj, wybladłéj, z włosem najeżoném, zamkniętéj za kratą — co, dla miłującego swobodę Bolka, sroższą się zdało kaźnią nad śmierć samą.
Budziła się w nim naprzemiany litość i wstręt. Radby go był widzieć wolnym, równym, zbrojnym, nie żeby go kochać może, ale by z nim