Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 053.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niewymównie się czuł szczęśliwym; nie słyszał i niewidział co się działo wkoło niego, był jakby w niebiesiech modlitwą duszy dziękczynną.
Uczta miała się ku końcowi. Sieciech parę razy nachylił się do ucha królowi radząc mu spoczynek. Władysław posłuszny ulubieńcowi już się miał ruszyć, gdy arcybiskup podniósł się z siedzenia.
Wzrokiem powiódł po stołach, przy których zasiadali biesiadnicy, jakby ich powoływał ku sobie i ręce złożone do modlitwy podnosząc w górę, zawołał:
— Miłościwy panie, królu nasz!
Sieciech piorunującym rzucił nań wzrokiem, król usiadł zmuszając się do uśmiechu, blada twarz jego drgała obawą jakąś, oczy zwracały się ku Sieciechowi, i na arcybiskupa naprzemiany.
— Miłościwy panie i ojcze nasz, powtórzył starzec, Bóg nam dał ten dzień szczęśliwy, wielki, a ty, panie uczyń nam go dniem podwójnie drogim, dniem pokoju i łaski!
Ja i ze mną, młodsi słudzy twoi, miłujący cię, przychodzą do kolan twoich z prośbą.
Na skinienie arcybiskupa od stołów znaczna część biesiadników podniosła się tłumnie i garnąc się dokoła przed królem stanęła. Była to wprawdzie część tylko przytomnych, ale do niéj przyłączyło się duchowieństwo całe, wielu