Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

oskarżyciel; lecz Zbigniew trwał w swojem postanowieniu.
— Prowadź mnie do ojca takim, jakim mnie tu znalazłeś — prowadź, idę — powtarzał.
Wahając się jeszcze Bolko go chciał uprosić o przebranie, gdy Zbigniew we drzwi uderzył i wyszedł za rękę go chwyciwszy, wołając. — Chodźmy.
Wzruszenie już minęło, Zbigniew myślał jak obudzić litość i pozyskać serca.
Straż zdziwiona, nie śmiejąc strzymywać więźnia, powiodła za nim oczyma.
Wyszli razem.
W wielkiéj izbie, oprócz Sieciecha, czekali wszyscy; król najmniejszy szmer słysząc, oczyma bojaźliwemi rzucał ku drzwiom, gdy nareszcie postać ta, tak różna od uroczyście i bogato postrojonych gości świątecznych, w progu się ukazała.
Zbigniew dobrze rachował. Wytarta suknia jego siermiężna podpasana prostym rzemieniem, chodaki na nogach podarte, włos na głowie rozczochrany, blada twarz wychudła, niezgrabne ruchy zasiedziałego w zamknięciu człowieka — czyniły królewskiego syna jeszcze politowania godniejszym. W sukni książęcéj byłby może odrażającym, w więziennéj odzieży téj pokutnika budził poszanowanie.
Spostrzegłszy króla, Zbigniew, który szedł