Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przechodził pański. Więcéj tu przybywało ludzi z prośbami, podarkami, pokłonami, niż do Władysława, który sam o niczém nie stanowiąc, wszystkich do Sieciecha odsyłał. Miał dlań słabość i obawiał się go razem, czując że bez téj silnéj dłoni królestwa nie utrzyma.
Wojewoda wpadł na dworzec swój gniewny i piorunujący, ludzi poroztrącał i długo chodził zamyślony po izbach pustych. Wnet co było druhów jego, popleczników, ujętych przezeń ziemian, zaczęło się ściągać do wodza swego. Wszyscy oni wtajemniczeni byli w sprawy wojewody i na powodzeniu jego przyszłość swą budowali. Między innemi wsunął się, powołany ochmistrz Bolka, który także pod rozkazami Sieciecha zostawał, choć nie całkiem mu był po myśli.
Spostrzegłszy jego, Strzyża zausznika swego, Barwienia i Smołę Starostów, Sieciech krzyknął wybuchając.
— Cóż rzeczecie na to? Nie dość było jednego zapalczywego młokosa, dwu teraz będziemy mieli, obu wrogów i nieposłusznych! Król zbabiał, każdemu kto chce wodzić się daje!
— Uspokójcie się, uspokójcie, — przebąknął Wojsław zwolna, ze zwykłą sobie ociężałością — nic ani tak wielkiego, ni tak strasznego się nie stało.
— Sądzisz że ty, żem się ja uląkł tego? —