Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

słuszny a głupawy Zahoń, jechali przy królewiczu. Zahoń wiózł mu hełm, gdy zaciężył, to miecz, gdy się plątał i po koniu tłukł, to tarcz małą malowaną, z którą Zbigniew nie wiedział, co robić.
Nie nawykłemu do żelaza ciężyły i tak blachy, które na sobie mieć musiał, wadziła ostroga u nogi, rozpinały się na nim sprzączki, napierśnik dusił, pas nacierał, a i konia było mu dobrać trudno.
Szczęście owo wielkie, które spotkało Zbigniewa, na chwilę prawie nie odmalowało się w jego twarzy. Posępny był, gniewny, szyderski, mruczący na wszystko, nikt mu dogodzić nie umiał. Jeden Marko ze swym językiem najlepiéj mu do smaku przypadał. Nie żałował téż dla pana przyprawy smakowitéj i bluzgał na wszystkich. Dworu tajemnic od niego się dowiadywał królewicz, w jakich łaskach był u królowéj Judyty Sieciech, który niekiedy do późnéj nocy sam na sam z nią przesiadywał, jak znowu król słabym był i posłusznym dla wojewody, który czynił z nim, co chciał; jak się wychowywały królewny, co poczynały niewiasty, otaczające królowę, któremi się ona posługiwać umiała, kto z wojewodów wojewodą trzymał i był mu zaprzedany, a kto z nim zadzierał.
— Miłościwy królewiczu — odezwał się w drodze Marko Sobiejucha do pana, gdy nieco za