Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą orszak swój zostawili, ciągnąc lasem piaszczystym — miłościwy panie, gdy da Bóg, staniemy w tym Santoku, a przyjdzie ciągnąć daléj, jak miłość wasza postanowi co do dowództwa?
Zbigniew wprawdzie sam czuł, że na dowódzcę się nie zdał, ale słuchać téż nikogo nie był rad. Pomyślał nieco.
— Juściż mnie jako starszemu — odezwał się — należy dowództwo, nie komu. Inaczéj nie powinno być. A cóż mam począć?? co?
— Co? jak? — wyrwał się Marko. — Jeżeli miłość wasza wprawy nie ma, toć mnie na swém miejscu może uczynić namiestnikiem. A ja! ja, już sobie radę dam...
Nie na takie się to rzeczy patrzyło. Nosa mam, ludzi w garść potrafię wziąć. Starszemu królewiczowi dowództwo przynależy. Jak się miłość wasza raz dasz wziąć pod rozkazy, wszystko przedadło. Starszeństwo najpierwsze prawo na świecie.
— To téż spodziewam się, że ten gołowąs mi przeczyć go nie może! — odezwał się Zbigniew.
— A jakby się oparł? — spytał Sobiejucha.
— Nie poddam mu się — rzekł Zbigniew.
— Nie potrzeba, nie można, nie godzi się poddawać — wołał Marko — przy waszéj miłości musi być dowództwo. Bolka trzeba nauczyć