Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rozległą zajmując przestrzeń, gdyby nie woda, trudneby było do obrony.
Roiło się tu teraz rycerstwem, a żołnierza takiego nie widział Zbigniew jako żyw, bo i pod Kruszwicą równego mu nie było.
Pancernicy chłop w chłopa, na koniach krzepkich, zręczni, wojacy już doświadczeni, śmieli się tak do wojny, jakby do najmilszéj zabawy. Bolko wcześniéj tu przybywszy, już ich był opatrzył wszystkich, rozporządził, ustawił, podzielił, którzy przodem iść mieli, jacy na tyłach.
Większa część tych ludzi znała go i kochała, bo był jak bardzo młody, tak nad wiek swój dzielny i roztropny.
W dolnéj izbie na zamku, niepoczesnéj wcale, bo tam oprócz załogi i starosty, nikt nigdy nie przemieszkiwał, Bolko spał, jadł i przyjmował starszyznę. Po ławach i stołach tyle było hełmów, rękawic i łuków, co misek próżnych; w kątach stały oszczepy i pociski snopami. Odzież leżała po kątach, ruch wchodzących i wychodzących drzwi nie dawał zamykać.
Bolko na ławie siedząc jak na koniu, przyjął przybywającego Zbigniewa, który zdala się rogami otrąbił i wciągnął z wielką uroczystością na zamek, miecz, jak zwykle, każąc nieść przed sobą.
Że nikt go w podwórcu nie przyjmował,