Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kie gościńce i ścieżki w tamtym kraju, a wierny był swym panom tak, że słowo jego nie zawiodło nigdy. Wyga stał na pałce nasiekiwanéj oparty, skłonił się Bolkowi i poczesał po głowie ogromnemi okrytéj włosami.
— Wróciłeś przecie Wyga! — zawołał Bolko.
— Dziś dopiero — odezwał się głosem grubym posłaniec.
— Cóż słychać?
— Siła pomorców się zebrało, bo się gdzieś napaść gotują — począł Wyga — nie można przeciw nim z małą garścią iść. Przemko dowodzi, ludzie najlepsi, czatują, jakby się czego spodziewali. We dwa oddziały na nich mało!
— We dwa? moje? — pochwycił Bolko.
— Mało — odezwał się Wyga — kto ich wié? Może języka już dostali, obstąpią i przemogą, z dwoma iść bez odsieczy, chyba na pewną zgubę.
I głową potrząsał stary.
Królewicz się rzucił.
— Nie liczba stanowi — wtrącił — a no ręce i serca.
— Ale siła złego, dziesięć na jednego — odezwał się Wyga — co nadto to nie można. Chyba życie niemiłe. Całą siłą na nich uderzyć — przepołowioną nie — nie!
Stary wciąż to powtarzał — nie! nie!