Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Bolko — konie moje dawać. Drużyna do mnie! Wracamy do Płocka. Chcecie iść, z Bogiem, zostawiam was, wszystkich ludzi i dowództwo. Szczęścia życzę! ruszajcie!
Skinął na swoich, którzy żywo pobiegli chwytać rozrzucony oręż, wdziewać hełmy, narzucać łuki na plecy i wynosić się z izby.
Niektórzy śmieli się szydersko, wszyscy radzi byli, że się pan ich pod rozkazy brata nie oddał...
— Groza! — odezwał się Bolko do starego tysiącznika, zostawuję wam dowódzcę, idźcie z nim. Ja nie nawykłem iść pod cudze rozkazy, wracam do ojca!
Podprowadzono mu już konia, który się rwał niecierpliwie. Kropierz z niego kazał zdjąć Bolko, sam część zbroi odpiął i rzucił, rozkazawszy wieźć za sobą czeladzi, lekki oręż zostawił tylko przy sobie i skoczył na konia. Dwunastu jego towarzyszów, dwór i czeladź śmiejąc się wesoło, opuścili zamczysko, wprost jadąc w lasy, aby po drodze się łowami zabawiać.
Zbigniew z Markiem i starszyzną został na zamku sam.
Sprawa szła nie po myśli, choć na pozór zwyciężył. Marko, który poduszczał do sporu, gdy przyszło ruszać samemu na dzikich pomorców, stał się dziwnie ostrożnym i ociągającym. Starszyzna zniechęcona odjazdem królewicza, szemrała,