Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że jéj Klechę za dowódzcę dano, który wojny nie rozumiał. Tém nazwiskiem już go niemal wszyscy nauczyli się mianować. Ci, co zwykli byli chadzać z Bolkiem tylko, wprost odmawiali posłuszeństwa i warczeli. Z pozostałą resztą iść nie było można. Zbigniew miał przed sobą, że i ojca gniew ściągnie na siebie i starszyznę wojskową zrazi. Zawołał do kąta Marka na radę.
— Co poczynać! — spytał — iść? nie?
Ów rycerz tak śmiały nie dawno, znacznie był ostygł, marszczył się i rozmyślał.
— Miłościwy panie, gdybyśmy ludzi podostatkiem mieli? czemuż nie? Poszlibyśmy i pobili. Nie takie my rzeczy na Węgrzech i z cesarzem dokazywali! Padlibyśmy na nich i stratowali pogan — a no, z kim tu iść? ludzie jacyś niechętni, podejrzani, nuż zdradzą? Ja o moje gardło nie stoję, ale o waszą miłość, przyszłego króla naszego? Nuż nieszczęście jakie? nuż zasadzka? Pomorcy są rozbójniki chytre i przebiegłe. Sam ten Wyga wyznaje, że bodaj czekają, gotowi zasadzkę uczynić w lesie! Ja tych lasów nie znam, ludzi nie znam, gorzéj, bo im z oczów patrzy zdradą!
Rozstawił ręce szeroko i zamilkł. Pomimo ochoty ogromnéj, zdawał się zrezygnowany na powstrzymanie się od wyprawy. Zbigniewowi odpadła téż chęć do walki. Powołano starego