Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bratem dobrym, ale się zgnieść i w sługę obrócić nie dam!
Władysław oczy zakrywszy siedział przy stole. Słowa te i głos trochę gniewny syna ściskały mu serce. Straszne sny nocne, czarna owa przyszłość, o którą drżał, stały przed nim. Grzech jego mścił się nad nim.
— Cóż późniéj będzie — odezwał się zcicha — gdy już dziś tak jest? Dziś o dowództwo, jutro się zagryzać poczniecie o ziemie królestwa tego i panowanie nad niemi!!
— Nie — odezwał się Bolko. — Komu naznaczysz zwierzchność, temu posłusznym być musi drugi — każesz mi słuchać, będę. Dziś myśmy równi, w jednych prawach, synowie twoi. Ja młodszy jestem, ale matka moja starszą była! On starszy nie prawem, ale tylko łaską twoją.
— Dość! dość! — przerwał król — ukój się, uspokój, uczynię wedle sumienia, aby zgoda panowała między wami. Jam stary, chory, niedołężny, puszczę wam rządy, patrzeć chcę, jak je sprawiać będziecie.
— Ojcze miłościwy — przerwał Bolko — rządźcie wy sami, królujcie! Ja nie chcę nic — ino na wojnę gdy idę sam być muszę — nie pod nim.
Po krótkiéj rozmowie odszedł królewicz. Od drużyny jego cały już dwór wiedział co się stało, pobiegli zausznicy z językiem do królowéj, do Sie-