Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciecha, który na zamku właśnie był i u Judyty siedział.
Gdy wieść tę przyniesiono, królowa natychmiast córki i służebne wysłała precz, aby sama pozostać z wojewodą.
W twarzy Sieciecha widać było zwycięztwo i radość złośliwą.
— Jest jakom przewidział — zawołał — poczyna się rozwiązywać sprawa. Nie stałoż się tak jakiem zapowiadał? że gdy Zbigniewa na wolę puszczą, jeść się będą, i zajedzą.
Królowa uśmiechnięta zbliżyła się doń i dotknęła jego ręki.
— A co daléj? — zapytała cicho.
— Co daléj? sądzę że nawet ich i podżegać nie trzeba, bo się nie pogodzą — mówił Sieciech — źleby było, gdyby się pojednali, a nawet pojednawszy się długo w zgodzie nie wytrwają.
Jeden z nich uwolni nas od drugiego, pozostałemu damy rady!
Sieciech ożywiony był i ciągnął daléj.
— Oba są otoczeni ludźmi mojemi, żaden ich krok mi nie tajny, żadne słowo nie wyjdzie z ust aby mi go nie powtórzono. Przy Zbigniewie mam zausznika, dla którego on nie ma tajemnic, z Bolkiem trudniéj, ale i na tego oko mają. Ten głośno prawi co myśli.
W pierwszéj wyprawie na pomorców czy na czechów, zapalczywość dziecinna go zgubi.