Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Każemy u ołtarza poprzysiądz sobie miłość braterską. Krewkość to młodzieńcza!
— A! zechcąż oni posłuchać nas, przejednać się! — rzekł Władysław głową poruszając tęsknie. — Lękam się przysięgi, aby uniesieni lub podmówieni krzywoprzysiężcami się nie stali. Raczéj zapobiedz potrzeba ażeby do waśni żadnego nie mieli powodu.
— Rozum to każe — potwierdził arcybiskup.
Król spoczął nieco i ciągnął daléj.
— Bóg mnie może natchnął, lecz we łzach oto myśl powziąłem. Zwierzam się jéj wam tylko, niech ona przy was zostanie do czasu tajemnicą. Mnie sił codzień brak więcéj do rządzenia tém państwem. Sieciech wierny sługa mój, nie podoła temu. Nieprzyjacioły ma liczne. Chcę między synów podzielić królestwo za żywota, patrzeć i czuwać jak rządzić będą. Płock tylko i Mazowsze zostawię sobie, starczy to dla mnie. Uspokoi się dusza moja!
Z widoczném politowaniem nad boleścią królewską słuchał arcybiskup.
— Rzekliście — odezwał się — miłościwy panie, że Sieciech wiernym jest waszym sługą.
Głos którym te wyrazy wymówił starzec, zdawał się wątpliwość oznaczać. Król przestraszony drgnął cały, oczyma powiódł dokoła, jakby lękał się świadków niewidzialnych rozmowy.
— Nie wątpcie o tém — zawołał — wiernym