dejrzenie. Odszedł niespokojny posądzając nie bez przyczyny arcybiskupa.
Trzeciego dnia, choć niepowołany Zbigniew przybył do Płocka.
Nie stanął jednak na zamku, ale się gospodą rozłożył w miasteczku w dwu czy trzech domach, z których mieszkańców wyrzucono na podwórze. Raźniéj mu tu było i swobodniéj, bo na zamku czeladź jego rozpasana dokazywać tak nie mogła, a on sam wstydził się onych zabaw, które sobie wyprawiał, często po całych nocach biesiadując z drużyną.
Na gospodzie przeodziawszy się, kazawszy orszakowi swemu wystąpić po książecemu, jak był zwykł, w rogi trąbiąc, ze szczękiem i brzękiem wciągnął na zamek do ojca. Król się przestraszył wrzawą, ale mu dano znać kto był.
Choć miłość dla tego dziecka, a bardziéj poczucie obowiązku, króla ku niemu pociągało, Zbigniew nigdy mu nie był tak jak Bolko ukochanym. Wstydził się Zbigniewa, obawiał się go, zrażał się obejściem szorstkiém i prawie zuchwałem. Niepytany wchodził do izby, nie oddając królowi należnego poszanowania, narzekaniami i skargami starego zamęczał, ze słabości jego korzystał.
Dnia tego, czując się winnym, tém szumniéj i bezwstydniéj wystąpił przed ojcem. Bolko był już tego dnia na łowach z drużyną, mógł więc swobodnie ze skargami się rozwodzić.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 110.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.