Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pas, na czole przepaskę złocistą, na szyi łańcuch z wiszącemi poczepianemi do niego kółkami, pierścieniami i kutasy. Utrefione włosy jasne w części się zwijały około ślicznéj twarzyczki na głowie, w części spadały na białe pulchne ramiona. Blask i świeżość tego kwiatka, który zdawał się dopiero rozwinięty, porywały oczy wszystkich, cmokali patrząc na nią starzy i młodzi, a Greta choć zdawała się niewiedzieć o tém, czuła że ją wejrzeniami ścigano.
— Eh! Marko mój — szepnął Zbigniew, patrząc na Niemkę przechodzącą powoli ze spuszczonemi oczyma. — Dobrze że sutanę zrzuciłem, wolno mi teraz choć oczy napaść tą zwierzyną! patrzajno, co za łania! Człek by za nią w las pobiedz gotów!
Marko choć podżyły był też wielkim niewiast wielbicielem, szepnął na ucho królewiczowi.
— Nam to na tę zwierzynę tylko patrzeć zdala i oblizywać się, a wam ino chcieć, to ją mieć będziecie łatwo.
— O! ho! — odparł Zbigniew — nie tak łatwo jak ci się zdaje, dziewka dumna i królowéj ulubienica.
— To co? — zawołał Marko śmiejąc się. — Będzie wolała ulubienicą królewicza zostać niż królowéj! Ino skińcie palcem, a ja pójdę w swaty...