Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież się z nią nie ożenię! — zaśmiał się Zbigniew.
— Któżby myślał o tém tak zawczasu — począł Marko. — Tymczasem zabawić się nikt nie broni, gdy dziewczyna hoża i nie od tego...
Królowa dla Zbigniewa była dnia tego jak nigdy łaskawą. Skinęła nań uprzejmie, a złożyło się jakoś tak, że królewiczowi miejsce dano tam, gdzie się niewiast siedzenia kończyły; usadowił się tuż obok pięknéj Grety.
Z rachuby zalotniczéj wypadało odsuwać się od niego bardzo bojaźliwie a skromnie; królewicz wyzwany tą obawą coraz bliżéj przysuwać się zaczął.
Spojrzeli sobie w oczy, ona stłumiła śmiech, z którym się lękała wybuchnąć, on mrugał ku niéj tak śmiało, jakby nigdy klerykiem nie był.
W owych czasach pierwotnych, cale inny był stosunek z niewiastami, swobodniejszy daleko i śmielszy. Mówiono sobie w żartach takie piękne rzeczy, jak w dramatach Shakespeara, jak nasi parobcy folwarcznym dziewczętom prawią. Choć we Francyi już Cours d'amour się poczynały i słodkie słowa a dowcipne igraszki w użyciu były i modzie, igrano tak grubo, że dziś zagadek, które książęta królewnom zadawali, trudnoby w przedpokoju powtórzyć.
Królowa Judyta lubiła, gdy około niéj o ta-