Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kich wesołych rzeczach mówiono; wkrótce po usiądzeniu na ławach, śmiechy się rozpoczęły.
Greta mierzyła ciekawymi oczyma tego, którego z rozkazu pani ująć sobie miała. Niepowabny był wcale z długą swą twarzą bladą i grubemi rysy, wstrętliwego coś w nim było, dzikiego, wzbudzającego obawę. Nawet namiętność ta, która łagodzi człowieka, w nim przybierała wyraz jakiś groźny i krwiożerczy. Ale i Greta była pod złotemi włosy, białą twarzyczką, lazurowemi oczyma, stworzeniem co się bronić umiało, opanować potrafiło i nie ulękło łacno.
W tém spotkaniu szło jéj tylko o to, by wiedziała, czy zmódz go potrafi, czy w nim siła jest większa nad tę, którą w sobie czuła. Każdą niewiastę instynkt tego uczy cudowny. Dwa razy oczyma zetrze się z przeciwnikiem i wie czy mu ustąpić ma, czy go podbije i zapanuje nad nim. Dwa też razy Greta wlepiła swe na pozór spokojne wejrzenie w Zbigniewa i za drugiém kleryk oczy spuścił zmięszany.
Rozmowa poczęła się dziwnie, od usuwania na ławce i napastliwego zbliżania. Zbigniew zwyciężył, dano mu się przysiąść blisko — umyślnie. Był pewien że zdobył siłą to miejsce.
Nim przyszło do słów śmiech się rozsiadł na ustach Grety, która aż zakrywała usta i oczy, tak się jéj niby niepomiernie śmiać chciało, bo