Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech się dzieje co chce, a ja ją muszę mieć. Dziewka jak jabłko złote. Choćby przyszło siłą brać.
Podpiły Sobiejucha skłonił mu się do nóg.
— Każecie? Skiniecie! Królowéj ją z przed nosa pochwyciemy i na zamek który uwieziemy...
— Zaczekamy! zobaczemy — szepnął Zbigniew.
— Mnie się zda — dodał Marko — pójdzie ona i sama, gwałtu nie będzie trzeba.
Królewicz się uśmiechnął.
Judyta gładząc po twarzy ulubienicę szeptała jéj.
— Już go masz? nieprawdaż? patrzałam. Dobrześ zażyła klechę, ani tchnął...
Greta się śmiała do królowéj cale inaczéj teraz, z trochą szyderstwa i dumy.
— O! niewielka sztuka go było wziąć — rzekła cicho. — Tak miał długi post w klasztorze!
— A jeźliś go wzięła, trzymajże i nie odprawiaj jak innych — dodała królowa. — To się nam zda.
Gdy potém z kolei przyszły pląsy i skoki, Zbigniew jak do wojny tak i do nich się nie przydał, patrzał tylko. Chciało mu się bardzo pochwycić oburącz tę niebieską sukienkę i ponosić ją przy sobie; lecz choć się winem dobrze podochocił, choć odwagę miał, czuł żeby go w tańcu wyśmiano.
Inni więc zabierali mu Gretę i nosili się z nią,