Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lewicz — ja was jeszcze we dwójnasób lepiéj kocham... Ja go też nienawidzę!
— Strzeżcież się go — szepnęła Greta — bo zapalczywy jest i niebezpieczny.
— A jam też niełatwy do wzięcia i pokonania — zawołał brew marszcząc Zbigniew — wierzcie mi!
Greta się trochę zapomniała, pochyliła ku Zbigniewowi, przegięła, zwiesiła nad nim, czuł oddech jéj, woń włosów, dotykał prawie zalotnicy, która z nim długą rozpoczęła rozmowę, wiedząc co w nim drażnić było potrzeba, aby miłość i nienawiść rozbudzić. Nikt nie zważać się zdawał na nich, królewicz trzymał jéj ręce, a te mu się nie wyrywały wcale, i pierwszego dnia początek był tak dobry, że już o Grecie nie wątpił szczęśliwy...
Nazajutrz schadzka była umówiona, wiedziała o niéj królowa, i Grecie się strzymać kazała, aby czekał dłużéj i goręcéj pragnął. Wszystkie wybiegi niewieście znano tu dobrze i posługiwano się niemi.
Zbigniew jak tylko do gospody powrócił, Marka i Niemca, którego miał na posługach, wysłał szukać na podarek dla Grety klejnotu. Z niemałym trudem napytano u żyda naszyjnik złoty, który ledwie puścił z rąk bez pieniędzy za wysoką cenę.
Królewicz przyniósł go z sobą. Zarumienionéj