Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawiedliwieście uczynili nie chcąc mu ustąpić — mówiła — to zuchwała gadzina co do oczów skacze. Wszystkich pokąsał już niemało razy, królowę, wojewodę, ochmistrza swojego. Nikt go nie lubi krom jednego króla starego, a boją się go wszyscy.
— Ja się go nie ulęknę — odparł Zbigniew uśmiechając się — ja go obalę. Starszym jestem nie zechce mi być posłusznym zgniotę go. Siedziałem ja w więzieniu, będzie i on w niém zamknięty.
— Król chory jest — poczęła Niemka — królowa pani powiada, że gorzéj z nim codzień. Wojewoda, o! ten wam sprzyja więcéj... Możecie poczynać śmiało...
Zdziwionym był nieco Zbigniew znalazłszy oprócz miłéj przyjaciółki sprzymierzeńca i pomocnika w Grecie. Zręczna dziewczyna starała się wmówić mu, że go nawet ostrzeże, jeśliby jakie od królowéj niebezpieczeństwo zagrażało, choć zaprzysięgała, iż kochała bardzo królowę.
Zbigniew znalazłszy ją tak przyjazną, wyspowiadał się jéj ze wszystkich swych zuchwałych myśli i zamiarów. Przebiegłe dziewczę miało go w ręku.
Wieczorem późnym gdy z Markiem znalazł się w swéj gospodzie, nie utrzymał i przed nim tajemnicy, wypowiedział mu wszystko z naiwnością człowieka, który potrzebując powiernika, nie prze-