Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i trudną być musiała, gdyż po zagajeniu jéj przez arcybiskupa, długie panowało milczenie. Starzec oczekiwał głosu jednego z braci, powiodł oczyma po milczących, a widząc, że nikt się ze słowem nie spieszy, ciągnął daléj powolnie i łagodnie:
— Przelanéj krwi męczennika Stanisława winniśmy, bracia mili, iż wiara chrześciańska i powaga nasza w kraju tym się utrzymała. Zwyciężyła prawda. Chrystus Pan pognębił nieprzyjacioły krzyża świętego, szatana i czeladź jego sprosną. Zachwiana maluczko władza nasza, wróciła nam z czynszem i przybytkiem. Z władzą tą odpowiedzialność téż cięży na ramionach naszych, za wszystko, cokolwiek się dzieje i stanie.
Dlategom wezwał was ojcowie mili, abyście ze mną wraz myśleli i radzili o losach kraju tego, nad któremi zaprawdę czuwać potrzeba; bo nie ma, ktoby się nim opiekował, oprócz miłosierdzia Bożego.
Szatan nie śpi!
— Alboż zagraża mu niebezpieczeństwo jakie? — zapytał biskup Lambert — my o żadném nie wiemy!
— A ja widzę je i sądzę wielkiém — mówił arcybiskup powoli. — Myśmy tu nadzorcy i stróże, do kogoż, jeśli nie do nas należy czuwanie?
Króla mamy bez korony; dogorywa dobry, pobożny pan bez woli i siły. Sieciech pod nim kopie zasadzki, cesarska siostra trzyma z nim,