Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

którą każdy chciał rozważyć, nimby wyrzekł, co o niéj myśli.
— Sam król wam to zwierzył — zapytał biskup Lambert.
— Tak jest, mam to z ust jego — rzekł arcybiskup. — Radziłem, aby wiec zwołał duchowną i świecką swą radę i starszyznę. Kto wie, czy będzie śmiał i mógł to uczynić, jeżeli my mu w pomoc nie przyjdziemy. Mamyli posiłkować? mówcie.
— Zaprawdę! zaprawdę! — odezwał się Filip pierwszy — powinniśmy.
— Dla mnie — począł Paulin kruszwicki — wątpliwa jeszcze, czyli podział na dwu nie jest wojny nasieniem. Widziałem pod Kruszwicą leżącego Zbigniewa, nie sądzę go panowania godnym, bo do niego jest niezdolnym, dumnym i chciwym władzy, umysłu płytkiego. Ambicya w nim wielka przy słabości i małéj odwadze. Zaburzy kraj.
— Ja, którym się przyczynił do uwolnienia Zbigniewa — odezwał się arcybiskup — lepiéj o nim trzymam. Człek się z niego wyrobić powinien, a widzę w nim, czego i rycerski Bolko nie ma, naukę. Czyta pismo, rozumie słowo Boże, dzieckiem klasztorném jest.
— Ojcze mój — wtrącił żywo Paulin — nie znam gorszych nieprzyjaciół, jeżeli nie kościoła to duchowieństwa, nad tych, co się z murów klasztoru wyrwali. Boją się go. Przykład mieliśmy