Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ścińcem orszak jego wesoły, z psy i sokołami, czwałem objuczony zwierzyną, nucąc śpiew głośny, który się wśród cichéj nocy dziwnie rozlegał...
Powybiegali z namiotów ludzie, wiedząc kto pędził, bo go niektórzy poznali, a chcąc przypatrzeć temu, co im miał wkrótce panować. Jednego widzieli już i słyszeli, drugiego dopiero teraz zobaczyli, jak się im mignął przed oczyma. Ten ze swą rycerską butą i młodzieńczem weselem lepiéj im do serca przypadał.
Na widok młodego chłopaka z rozwianemi włosy, z podniesioną głową, ręką w bok pędzącego na koniu dzielnie, lica się im rozśmiały. Starym Szczodrego przypomniał, którego gdy nie stało, wielu po nim wzdychało. Choć po nim krwawe wspomnienia w pamięci były, wielu z tych co z nim wojowali na Węgrzech i na Rusi, miłowali go jako rycerza, a ludu prostego choć mówić nie śmiał, powszechne było mniemanie, iż za swą miłość dla ubogich możni go zgubili.
Ludzie rycerscy co za króla Władysława najczęściéj nie z nim, ale z Sieciechem chodzić musieli na wyprawy, radzi byli dostać króla mężnego za wodza, a pozbyć się dumnego wojewody.
O Zbigniewie już wiedziano, że rozumnym był, ale do włóczni, konia i oręża niezdarnym.
Wojsław, ochmistrz pański na spotkanie Bolka wyszedł kwaśny pomrukując.