Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

smykami prostemi jak przylepiony na ramiona; blada i nalana twarz miała wyraz chytry i fałszywy. Na Bolku suknie i blachy były jak ulane, włos obfity w pierścieniach ciemnych wił się na ramionach, lice otwarte, jasne, pałało ogniem i świeciło weselem.
Oba jeszcze nie mieli rycerskich pasów, tylko proste do mieczów przepaski.
Ziemianie spoglądając mówili sobie, że jeden się do zbroi rodził, drugiemu lepiéj księża suknia by przystała, i cicho dawano mu Klechy przezwisko.
Młodsze duchowieństwo takżeby się doń nie bardzo chętnie przyznało, bo na twarzy rysów grubych, ust oddętych, wykrzywionéj namiętnie, niespokojnie się poruszającéj, więcéj namiętności było niż łagodności i pokory.
Na króla patrząc, którego dwu komorników pod ręce w wiodło i usadowiło, litość brała, tak blady był i drżący, a ręce mu dygotały niespokojnie, gdy na sobie kożuch poprawiał. Oczyma potém powiódł po gromadzie swéj, uśmiechając się i zdając się prosić, aby mu miłość wyświadczono.
Głębokie milczenie panowało w izbie natłoczonéj, w któréj tylko najprzedniejsi miejsca zajęli i wiekiem najstarsi. Daléj poza niemi cisnęła się młodzież i domownicy niektórzy, a ze drzwi bo-