Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niektórzy głowami potakując ruszyli, wszyscy milczeli.
— Na wyprawie, po lasach i w utarczce, — dodał śmiejąc się, toć to ludzie giną jak muchy.
Żelazny pogładził głowę, dając znak porozumienia.
— Nam co do tego — mruknął, — jak każą by go nie było, to go nie będzie! — co wielkiego!
— Pewnie, — rzekł Halka i w stół uderzył.
— A pewnie! — powtórzył Zużła.
— My a nie kto pójdziemy z nim na granicę, przeciw Czechom, — począł prędko Strzepa i dodał ciszéj oglądając się wkoło, — trzeba skończyć.
Wyrazisty ruch ręki domówił reszty.
Nikt się nie myślał sprzeciwiać.
— Jak nasz pan wojewoda zostanie sam, — mówił daléj, — mogę zaręczyć, że każdemu ze starych sług swoich tyle nada ziemi, lasów i osadników, iż go możnym na wiek uczyni. Nie kto z nim panować będzie, tylko my.
— A kiedyż na Czechów pójdziemy? — zapytał pochylając się Zużła.
— Bardzo prędko! — dodał Strzepa.
Jeden Strzegoń siwy milczał jakoś i nie dawał znaku żadnego, obrócił się ku niemu szwagier Sieciecha.
— A wy, co na to mówicie?
— Ja? — albo to wątpicie że pójdę gdzie mi