Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

każą? — rzekł Strzegoń, — widzicie żem posiwiał w służbie, a nigdym od wodza nie odstał.
Rozmowa tak rozpoczęta, coraz się cichszą stawać zaczęła i poufniejszą; wszyscy ponachylali głowy i słuchali Strzepy, który głosem stłumionym nieco, ale wyraźnym opowiadał coś i tłumaczył. Potakiwano głosami i uśmiechami.
— Tymczasem, — głośniéj odezwał się Strzepa, — trzeba aby tam jeden z naszych przy nim był, któryby mu się w łaski wkupił, radził i prowadził. Chłopiec jak ogień, byle na łowy i wojnę poleci w ciemną noc, gotów samotrzéć na pół sotka. Sprawą tego kto do niego przystanie, będzie, aby go zaprowadził gdzie potrzeba. No? kto z nas?? Jabym chętnie poszedł, ale mnie znają żem Sieciechów brat i druh, koso na mnie patrzeć będą. Trzeba takiego na któregoby posądzenia nie było z czyjéj jest ręki.
— Ej! odezwał się Zużła popijając — bić to bić, jam do tego, a ugadywać i prowadzić się nie zdam. Rozumniejszego trzeba.
Halka ogromną swą pięść zaciśniętą wyciągnął i na stole położył na widoku, była to jakby odpowiedź niema, że jego siła cała w pięści się mieściła.
Czech Zabój kiwnął głową.
— Jam gotów, rzekł — a no Magnus mnie dobrze zna, z kim ja chodzę i komu służę, tom się téż nie zdał do niczego.