Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zużła, — nie ma między nami drugiego, coby królewiczowi mógł lepiéj usłużyć.
To mówiąc rozśmiał się, Sieciech nie dał poznać że rozumiał o co chodziło, i po namyśle dodał.
— Jeżeli Strzegoń gotów — czemu nie! — niech idzie.
— Ja idę gdzie mnie posyłają, nie przebieram — rzekł Strzegoń, — żołnierz zna wodza tylko, a woli swéj nie ma.
— Prawda, ale przeto rozum swój mieć powinien, — wtrącił Strzepa, — aby go pożyczać nie potrzebował.
Zaczęli się śmiać drudzy, Halka swe ogromne pięści, któremi się chwalić lubił, na stole trzymał ciągle, jakby niemi chciał mowić, że one żołnierzowi od rozumu były potrzebniejsze.
Tak się skończyła narada, Sieciech odpuścił swoich, po kubku jeszcze na sen im dając wina z korzeniem gotowanego. Pokłonili się wszyscy i rozeszli na nocleg: jedni do dolnéj izby na zamku, inni dla gorąca pod swoje namioty, jeden do ojców do klasztoru.
Strzegonia, gdy już miał odchodzić, Strzepa za rzemyk od kaftana pociągnął i zatrzymał, poczynając mu coś szeptać na ucho. Znali go że na starość skąpym się stał a chciwym do zbierania złota. Zręczny Strzepa ująć go chciał zaraz, i odezwał się że na dwór królewiczowski