Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Łupem moim radziby się zbogacili. Sądzicie mnie zaocznie z ich słów.
Bolko słuchał. Miał wprawdzie dowody zdrady jawne, a wstyd mu ich było bratu w oczy wyrzucać. Rad je był tłumaczyć tak samo, sprawą jego drużyny.
— Nie dosyć ci dawnych moich przyrzeczeń — mówił Zbigniew — nie wierzysz im? Wezmij swą starszyznę na świadków, wobec nich nowe uczynimy przymierze, podamy sobie ręce raz jeszcze, poprzysiężemy. Będę ci wiernym, dam ludzi i posiłki, szczérze i po bratersku chcę stać przy tobie.
Czegoż więcéj mógł pożądać Bolko! Rozjaśniła mu się twarz, wyciągnął rękę. Zapomniane zostało wszystko. Po chwili poufnéj rozmowy, szli, ująwszy się pod ręce do stołów, które na nich czekały.
Skarbimierz spojrzał tylko i posmutniał, jawném dlań było, że Bolko się dał uwieść znowu. Postrzegł, że i inni dowódzcy spoglądali niechętnie na płockiego księcia.
Belina bez ręki stojący niedaleko, szepnął, wzdychając.
— Panie, jużci zgoda zrobiona!
— Nie inaczéj, nowe, uroczyste zawieramy przymierze, którego będziecie świadkami. Poprzysięże je.