Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 034.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemir do kolan się pochylił.
— Mógłżebym ja mieć to szczęście i pana widzieć u siebie?
— Muszę zjechać choć nie prosicie — odezwał się Bolko. — Jednego dnia nas nieboszczyk król na rycerzy pasował, braterstwo z sobą mamy. Zda mi się téż, że w lasach mieszkacie, dokoła ich tam dosyć i zwierza musi być pełno. Zjadę razem na gody i łowy. Wszakci i kościół pono święcicie?
— Tak, miłościwy panie — mówił wesoło Niemir. — Postawiłem chędogi dom Boży, acz mały. Biskup ma go poświęcić, a ja w nim pierwszy ślub wezmę.
— Ja wam więc będę swatem! — rzekł Bolko ochoczo...
Niemir przyklęknąwszy chciał go zato w rękę pocałować, Bolesław za głowę uścisnął i odprawił uradowanego.
Pana mieć na weselu doma, szczęście było wielkie. Choćby we sto koni przybył, a miesiącami siedział, Niemir cieszyłby się takim gościem.
Skarbimierz i Żelisław Belina szli zaraz panu dziękować za łaskę. Niemir téż niejeden raz w bitwach za królewicza życie stawił, a od dzieciństwa przy nim trwał.
Gdy we Wrocławiu o tém wieść gruchnęła po dworze, Marko ją przyniósł Zbigniewowi. Wiedziano, że Bolko jechał w kilkadziesiąt koni tylko.