Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okazały i wszystko co do służby Bożéj potrzebne, już w miejscu swém stało gotowe. Uradował się królewicz, że się tu tak krzewiła po lasach, na kresach wiara święta.
Mały dzwonek nad dachem wesołym głosem witał przybywającego.
Na pamięć tego dnia Bolko téż do świątyni z Krakowa kielich i patynę przysłać obiecał, a kościołowi i probostwu nadał zaraz kawał lasu, łąki, młyn na rzece i pięciu osadników, aby pleban o chleb powszedni się nie troszczył.
Chciano królewicza ugaszczać w domu, lecz wolał do stołu zasiąść na podwórzu z ziemiany i rycerstwem, bo mu tu raźniéj było.
Niemir sam przy panu sprawiał podczaszowstwo i służył. Nieopodal umieścił się Sobiejucha Bolka z oczów nie spuszczając.
Wkrótce rozmowa o łowach się zawzięła, bo gdy nie było wojny, królewicz łowami, co ją przypominały, się zabawiał. Chwalił się gospodarz, iż w lasach turów, żubrów, łosiów, jeleni i wszelkiego zwierza miał podostatkiem tak, że jak do śpiżarni posyłał do boru, gdy mu mięsa było potrzeba.
Dwa dni jeszcze zostawało do wesela, a za stołem Bolko długo siedzieć nie lubił. Ozwał się zaraz Marko, iż o tych lasach cuda słyszał, jakoby jedyne były do myślistwa i cale osobliwe, czém królewicza ciekawość zaostrzył.