Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzał na swą drużynę i tych, co się do niéj przyłączyli, i krzyknął.
— A no! na Wilcze Bagna, w imie Boże, prowadź młody Niemirze!
Sobiejucha, który wczoraj wielką okazywał do jechania ochotę, teraz właśnie okulał. Opowiadał, że mu koń jego wszetecznie na nogę nastąpił, z czego opuchła tak, że już ją baba musiała okurzać i zaparzać. W istogie nogę miał jedną poobwijaną, i włosy sobie niby z głowy rwał, że na koń siąść, a owego turo—żubra widzieć nie mógł.
Jak to u Bolka zawsze we zwyczaju bywało, z podworca ruszając wszyscy się przeżegnali krzyżem świętym, zmówili modlitwy i w las puścili. Droga na Wilcze Bagna borem była i pustynią, nie torowana, dzika, ciężka, gąszczami. Jadąc dobrze parę godzin przedzierać się musieli, aż brat Niemirów zawołał, że się już nareszcie do miejsca zbliżają.
W istocie z za przerzedzonych trochę drzew przeglądała nizina mokra, w części gnijącemi zawalona kłodami.
Drużyna królewicza nawykła wietrzyć w polu i nosy mająca jak u dzikiego zwierza czułe, poczęła wołać, że ludzie gdzieś musieli być blizko. Czuli dym i woń jakąś nieleśną...
Zdało im się, że jakiś szelest po bokach słyszeli, ale że łowy miały się tu poczynać dopiero