Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

koła, zajęła tył, osaczyła boki, z za każdego drzewa wyglądała twarz, sterczyła dzida okuta, błyskał miecz, świstały strzały. Roiło się pogaństwem wszędzie, szeregami postępowali ściśniętemi.
Jawném było, że nie przypadek zapędził w tę matnię, ale jakaś zdrada i zmowa piekielna. Przeleciało przez myśl Bolkowi, jak go Niemir prosił by nie jechał, a Sobiejucha namawiał.
W osiemdziesiąt oszczepów na pół tysiąca lub więcéj ludzi się rzucić było rozpaczliwém i groźném, ale w Bolku szalony gniew rozbudził nie męztwo już a wściekłość. Puścił się z nieodstępującemi go w gęsty szyk pogan i tłuc ich począł straszliwie.
W pierwszém starciu na wszystkich bokach przewaga była tak wielka tego tłumu, iż mnóstwo z drużyny, pod mieczami i oszczepami padło.
Niektórym pozabijano konie, tak, że z bronią pomiędzy towarzyszami cisnąć się musieli, i walczyć pieszo przeciw napastnikom rąbiącym z góry. Garść Bolkowa zbiła się w jeden kłąb, królewicz z nią wpadłszy między szeregi tak gwałtownie natarł na nie, że je złamał i przez szyk nieprzyjacielski przedarł się, drogę zasławszy trupami. Mógł uchodzić, ale jak lew rozjadły, zwrócił się na dzicz raz drugi, dobywając do resztki ludzi, która od niego odciętą została.
I za drugiém tém natarciem Pomorczycy prze-