Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rażeni, choć się bronili, cofnęli się i rozstąpili, koniowi tylko Bolesławowemu przebito bok tak, że chwiać się pod nim począł. Niemira brat przypadł doń ze swoim koniem.
— Królewiczu! — krzyknął — na miłość Bożą, bierzcie konia mojego, bierzcie a ratujcie się, lepiéj, bym ja ginął, niż wy, bez którego zginą ziemie nasze! Z konia się trzewa wloką.
Gdy to mówił koń téż padł i Bolko ledwie miał czas na poddanego przeskoczyć, pchając go znowu ku poganom.
Droga za królewiczem trupami ludzi i koni była usłana. Stała się rzecz do uwierzenia trudna, iż téj garści nieustraszonéj, która przy Bolku została ulękli się napastnicy, widząc szał, z jakim rwała się na nich; — poczynali uchodzić.
Najmniéj dwóchset położyła królewicza drużyna i Bolko.
Walka przez kilka godzin trwała zajadła. W samym jéj początku jeden z czeladzi pierzchnął wprost biegnąc do Niemirowiec z wieścią o nieprzyjacielu. Szczęściem w pół drogi spotkał ufiec ludzi weselnych, zabawiających się łowami niedaleko, ci natychmiast w cwał pobiegli na pomoc Bolesławowi.
Przybyli zapóźno, gdyż już Bolkowi, którego w pięciu ludzi wolno jadącego za uchodzącymi Pomorcami spotkali, rzucić się na nich i pomścić straty nieodżałowanych druhów było zapóźno.