Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

brata — wybuchnął Zbigniew. Mówcie co macie, posłucham, będę wiedział co czynić.
— Miłościwy pan nasz, książę Bolko, — odezwał się Wojsław zwolna, — po raz ostateczny wzywa Was ku pomocy i wspólnemu wojowaniu z nieprzyjacioły. Dwóch głów jedno ciało mieć nie może. Niechcecie być prawicą Bolkową, bądźcie wy głową, on będzie prawicą.
Czémś przecie musi być kto tylą ziemiami włada, a wasza Miłość niechcecie niczém być, tylko wrogiem.
Zbigniew obu rękami sparł się na poręczach siedzenia.
— Tak więc już do mnie mówicie? — zawołał. Nie mam na to innéj odpowiedzi tylko tę co zawsze. Pomawiacie mnie o zdradę, stara to piosnka, aby mi wydrzeć i tę lichą część, którą mi zostawiono. Zatém zagrożony muszę walczyć aby się obronić.
— Walczcie z nami razem, a nie przeciw nam — rzekł Wojsław.
— Przeciw komu? — odezwał się książę.
— Naprzód Pomorców, pogaństwo podbić trzeba i zniszczyć. Dopóki tam krzyża nie zatkniemy, póki do Retry i Arkony zewsząd lud biegać będzie, ani u nas się chrześciaństwo nie ostoi, ani spokoju mieć nie możemy.
Zbigniew głową potrząsł pogardliwie.