Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedłszy król ucha nastawił, rękę doń przykładając.
— Słyszysz? — odezwał się do Zemły.
— Nic, jeno obóz, który zawsze tak dysze, gdy usypia — odpowiedział zapytany.
— Nie, nie tak on dysze — rzekł król — oddech ten znam! Słychać zdala tentent powolnie idących koni!
— To stado nasze na paszy — rzekł Zemsła.
— Słyszę ja i stado — mówił król potrząsając głową — tentent to inny, mierzony, zgodny...
Niespokojnie się obejrzał po swoich.
— Na konie! — rzekł stłumionym głosem.
Ręką wskazał i sam ruszył przodem.
Zaledwie kilkadziesiąt kroków oddalili się od namiotów, gdy w głębi gdzieś nocnéj wyraźnie usłyszeli stąpanie koni, stłumiony brzęk żelaza, jak gdy się miecz z boku jadąc potrząsa i niby gwar jakiś głuchy. Król podniósł się na koniu i ucha nastawił.
— Pomorce idą na nas — zawołał — za mną! na nich!
Zaledwie się puścili z miejsca, gdy już na krańcach obozu, wśród ciszy nocnéj odezwały się krzyki, zabrzęczały i świśnęły dobyte miecze. Pomorcy wtargnęli między namioty i szałasy.
Orszak królewski cwałem się rzucił w tę ciemność czarną jak otchłanie, szczęściem konie znały i czuły drogę, mijały ogniska i barłogi i do-