Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 082.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

padli na kraj obozowiska, gdy znaczny, jak się domyślać było można, oddział napastników na szałasy się wdarłszy, zaczynał uśpionych tratować i mordować zbudzonych. Ogromna wrzawa rozległa się po całéj dolinie. Ludzie przerażeni zrywali się z pierwospów nieprzytomni.
Koni nie było pod bokiem, zbroi i broni omackiem szukać musiano, zamięszanie straszliwe szerzyło się z trwogą razem. Lecz Bolko już na karkach Pomorcom siedział, którzy wcale się nie spodziewając téj gotowości do boju, a ujrzawszy nieprzyjaciela zbrojnego, natychmiast cofnęli się i uchodzić zaczęli przelękli, sądząc, że wpadli w zasadzkę.
Mały oddział królewski rozdarł się na dwie połowy, aby z dwu stron razem na nieprzyjaciela uderzyć. Noc sprzyjała obronie, bo liczby szczupłéj Pomorcy nie mogli zobaczyć — strach ją podwajał.
Uchodzili napastnicy a lud tymczasem wybiegał z szałasów, chwyciwszy co znalazł naprędce, i w pogoń spieszył, poczuwszy, że nieprzyjaciel uchodzi.
Przed chwilą w śnie pogrążony obóz zakipiał, zawrzał, a starszyzna wprędce gotowa leciała pędem na pomoc Bolesławowi.
Sam on ze swoją drużyną ścigał uciekających z tą wściekłością, która go w boju opanowywała i któréj nic pohamować nie mogło.