Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bo książe do robienia żelazem nigdy nie miał zręczności, siłą tylko namagał. Ciął po hełmie przeciwnika i do drugiego razu się zamierzał, gdy ten tak silnie w ramie prawe go uderzył, że Zbigniew zachwiawszy się, ośliznął i padł na ziemię.
Bondrych już mu na piersi oparł kolano i mały mieczyk od boku dobywszy, zabierał się pchnąć go nim między blachy zbroi, gdy Bolko krzyknął, iż walki dosyć było, aby Sąd Boży się objawił. Woźni rzucili laskami na znak, że się sprawa skończyła.
Zbigniew z głową obnażoną, oczyma krwią nabiegłemi, leżał rękami grzebiąc w piasku i usiłując się dźwignąć, wołał głosem rozpaczliwym.
— Życiem daruj! okup dam!
Z pogardą i wstrętem odwrócili się wszyscy od niego. Bondrych puścił go rad nie rad, mieczyk do pochew chowając.
Bolko skinął nań, aby się przybliżył i wziąwszy łańcuch od Skarbimierza, na szyję mu go zarzucił.
Pachołków potrzeba było znowu, aby z ziemi podnieść wylękłego i potłuczonego Zbigniewa, który o niczém już nie myślał, tylko, by jakimkolwiek kosztem ocalić życie. Właśnie gdy się to działo w szrankach, Bolkowi gońce wysłani na przepyty, wrócili i przywieźli z sobą pochwyconego człowieka. Prowadzono go przed króla. Zbi-