Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ków urywając nieprzyjaciela. Rozumny moloss ani niedźwiedziowi z przodu na pazury, ani dzikowi pod kły nie idzie; chwyta go i drze, kędy może. Tak i my uczyniemy z cesarskim niedźwiedziem.
Na wielki bój mało nas, na doleganie napastnikowi siła. A oto i jesień kroczy, a kraj im obcy. Niech idą, niech probują, a do głębi się wcisną, zobaczemy co czynić mamy. Lasy i błota sprzymierzeńcami nam będą.
W Bogu nadzieja, nie pożyją nas, a ujdą li z życiem? niech się z tego cieszą.
Skarbimierz jeden zamruczał.
— Święte słowa! — inni frasobliwie spoglądali.
Król trwał w swojem bez namysłu, narazie kanclerza wezwać kazał i list na list odpisać tym samym zuchwałym duchem, jakim wyzwanie cesarskie pisane było.
— „Chcecie daniny albo ludzi naszych wojennych jako daniny? przecz, że to i zacz dawać mamy? aliści i baby się nawet bronią, gdy je napastują, cóż dopiero mężowie? Zdrajcy, co spiski knował, nikt mi nie narzuci, ani siłą mi go może wprowadzić na ziemie moje. Pieniędzy i żołnierzy nie wam, ale dla sprawy kościoła rzymskiego dałbym zaprawdę, ale nie z nakazu i pod grozą. Zechcesz wojny, będziesz ją miał.”
Wieść chodziła po świecie, a duchowni naówczas przez swą bracię zewsząd mieli posłuchy,