Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nął na tych, co przy nim byli z kuszami i łukami aby bełtami i strzałami w pomoc spieszyli lekkomyślnym. Padło już kilku Niemców, zasępił się mocno cesarz i odstąpić kazał.
Zbigniew do krwi usta kąsał, gdy posły jego powróciły z próżnemi rękami i nosy spuszczonemi. Cesarz się doń zwrócił.
— Na imie wasze nie zważają coś wiele? — odezwał się szydersko. — Nie znać w nich ochoty, by się wam pokłonić i przyjąć za pana?
Podjechał książe do cesarza z pokłonem.
— Najmiłościwszy panie — odparł — co za dziw? Dzielnica to nie moja, najwierniejszy lud Bolka, Szlązacy jego. Daléj gdy pójdziemy, inaczéj się okaże.
Cesarz pozostał chmurnym. Ci co otaczali dworem wielkim Światopług, hrabiowie Wacek i Detryszek, bronić poczęli Zbigniewa, wygadując na Szlązaków.
Wycieczka nieco szalona Bytomiaków na tém się skończyła, że z jednego bliżéj powalonego Niemca zbroję zdarli i okrzykując zwycięztwo do bram z nią powrócili. Taki był początek sławnéj wyprawy cesarza Henryka.
Wszystkim sposępniły twarze, Światopług choć stronę Zbigniewa trzymał, nie okazywał się od drugich weselszym. Postrzegł dnia tego już zbieg, iż się doń chętniéj plecami niż twarzą obracano. U przeprawy przez Odrę czuwał Bolko.