Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i bram. Ściągnięto z poblizkich lasów kłody i dwupiątrowe rusztowania owe poczęły się podnosić ku górze. Na belkach kładziono pomosty dla kuszników i strzelców, wiązano, ciosano i ochoczo szydzono sobie z Głogowian ukazując im te potwory straszne.
Lecz Wojsław téż nie zasypiał, zagrzéwał swych ludzi i do obrony się sposobił. Na mury, bramy, na wały ściągano co tylko do odparcia napaści służyć mogło.
Kamienie młyńskie nabijane kołami ostremi, koła ćwiekami ponajeżane, głazy ogromne, smołę, kotły do gotowania wrzątku, kłody z ostrokołami.
Dzień i noc jeździł a chodził Wojsław dokoła opatrując, napędzając do roboty, nie szczędząc nikogo, kobiet nawet i dzieci.
Wiedział on dobrze, jaka będzie króla odpowiedź, król nie znał i znać nie chciał tego, co to jest poddać się bez walki ze strachu. Za zbrodnię by poczytał i zdradę ustąpienie przed nieprzyjacielem.
Piątego dnia, gdy już około murów opatrzone było, a do obrony gotów gród, wrócili posłańcy. Wyszli przeciwko nim, zasłyszawszy o nich, Zbigniew, hr. Wacek, Niemców kilku, spoglądając urągali się...
Spytany starszy, jaką odpowiedź przynosił, odpowiedział, że król szubienicą zagroził każdemu, ktoby śmiał mówić o poddaniu się. Lepiéj