Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sobili się, odgrażali, nic do wieczora nie zrobiono.
Na wałach téż cicho się sprawiano, miasto spać się zdawało.
Wieczorem tylko tarany owe straszne podtaczać zaczęto bliżéj ku murom, i miasto dwu, które stały gotowe, cztery ich natychmiast pod noc układać poczęto ciosać i wiązać. Topory słychać było przez noc całą.
Zbigniew zakładników zdał dnia tego cesarskim, nim poszli, przemówiwszy do nich, upor karcąc i nakazując, aby do swoich słali, do poddania się namawiali, bo inaczéj życie stracą.
Zakładnicy popatrzali, głowami potrzęśli, nie odpowiedzieli nic, książe nalegać zaczął.
— Daremna to rzecz — odezwał się jeden — przeciw woli króla nikt nic nie uczyni, choćby szło o głowę.
— Idźcież na złamanie karku i niechaj was wywieszają! — krzyknął Zbigniew.
Choć gród szczelnie był zamknięty a w obozie stały straże, działy się dziwy jakieś niepojęte. Cesarscy małoco, albo nic o mieście nie wiedzieli, a do grodu z obozu dolatywało wszystko.
Cesarscy się posługiwali pochwytanemi w okolicy ludźmi do czarnéj roboty, niewiele na nich zważając. Czerń ta dniami pracowała, z nocy jéj często nie stawało. Wojsław zawczasu był uwia-