Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

madka Bolesławowych rycerzy, zagrzéwająca do boju, umiejąca natchnąć męztwem.
Mieszczanie z przestrachem spoglądali na te przybory, na mrówiącego się nieprzyjaciela, na ten blask i przepych cesarskiego obozu, w którym śpiewy i trąby się rozlegały, na przeciągające ufce; słuchali urągań, odgróżek i łajania, ale zarazem spoglądali na Wojsława, który stał tak nieulękły, jakby dla rozrywki na mur się wybrał.
Gdy przyszło do dawania zakładnika, a stary dowódzca wiedział, że mieszczanie na słowo cesarskie niechętnie dadzą swe dzieci, przykład z siebie czyniąc, syna własnego posłał, nie mówiąc o tém cesarskim. Nieszczęściem poznano go tam, lub sam się zdradził butny chłopak tak, że gdy nań Zbigniewowi ludzie nastawać poczęli, iż Wojsławów był, przyznał się do tego, kryć nie myśląc.
Zbigniew w cięższém coraz był położeniu, od Bytomia cesarz nań prawie patrzéć nie chciał.
Dopóki nie weszli na polską ziemię wmawiał w Henryka, że mu się grody pod nogi kłaść będą i nikt czoła stawić nie śmié. Teraz już i Wiprecht Groicz i wszystka starszyzna otaczająca cesarza widziała, on sam wreszcie przekonał się, że z upartym Bolkiem nie pójdzie tak łatwo.
Trudniéj już coraz było o żywność dla ludzi i koni, sąsiednie sioła prędko zostały ogłodzone, z resztą mienia ludzie się rozpierzchli po lasach.