Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 123.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynęło jeszcze kilka pacierzy, nim znak dano trąbami zarazem ze wszystkich stron do szturmu, ale głos trąb wnet zagłuszyły wrzask, łomot i huk straszny. Uwiązane na łańcuchach belki bić zaczęły w bramy i mury, kusze i łucznicy sypnęły z góry na oblężonych gradem bełtów, pocisków i strzał, krzyki rannych, nawoływania dowódzców rozległy się ze wszech stron w powietrzu.
Nad główną bramą stojący Wojsław miał do wyboru w piersi własnego syna mierzyć, albo nie nie broniąc się zdać miasto. Oko mu się zaiskrzyło, pierś wezbrała wściekłością na wiarołomców, przeżegnał się biedny ojciec i pierwszy dał znak do obrony zajadłéj.
Gdy taran zaczął walić bramę, nie zważając na zakładników, sypnięto strzałami i kamieniami z murów ku oblegającym. Bracia i ojcowie zamknęli oczy, aby nie patrzeć i nie widzieć gdzie szły ciosy i kogo dosięgły. Cesarscy, którzy stali obok zakładników, prawie bezbronni, bo się wcale nie spodziewali, aby przeciw nim walczyć się ośmielono, poczęli pierwsi jęcząc padać na pomoście.
Rozpaczliwy bój zawrzał ze wszech stron.
Cesarscy jednak, co szli walcząc za cudzą sprawę, płatni i zaciągowi, choć mężnie się stawili, nie szli z takiém zapomnieniem na siebie