Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Odstąpić nie było sposobu, srom ogarniał przed tą ciżbą w sukmanach cofać wojsku cesarskiemu. Nowych więc słano na pomoc, a ci zaledwie przybywszy padali ranni, lub uchodzili pokaleczeni.
Na owych pomostach leżały już same trupy prawie, które nowo przybywający łucznicy zrzucać musieli precz, aby sobie miejsce uczynić.
Widok był krwawy i przerażający. Z rozbitych owych pocisków kamiennych, głazów, gruzu, wznosiły się chmury pyłu wygryzającego oczy, dym palącéj się smoły wił się po ziemi, leżący i obaleni próżno się usiłowali uwolnić od zbroi, które rozpalone od wrzątku i smoły żywcem ich piekły. Z obu stron wzmagała się wściekłość, którą widok i woń krwi upaja. Dwu zakładników leżało zabitych przez własnych braci. Cesarz patrzał na to zdala i sromem oblała mu się twarz. Oczyma szukał Zbigniewa, ale go w pobliżu nie było. Stał pod taranem zakryty ścianą z tarcic i z gniewu miotał się bezprzytomny. Rachuba jego była fałszywą, wstyd go ogarniał. Nie żal mu było ludzi, omyłka go popełniona sromém okrywała, lękał się nieprzyjaciół, których sobie przyczynił okrucieństwem.
Pod główne wrota, których część zatoczony taran przysłaniał, poczęto ogień podkładać i podkopywać się z drugiéj strony, aby módz podło-