Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

on wszystkiego przyczyną, on kłamcą i zawodnikiem!
Nadszedł na to jednooki Swiatopług, za którym konia wiedziono ranionego, i usłyszał to narzekanie na Zbigniewa, w którego obronie stanąć musiał.
— Nie bijcie nań — wtrącił — człek nieszczęśliwy jest. Szląsk Bolkowa dzielnica, tu ludzie się swego pana lękają, gdy pójdziemy daléj lepiéj i inaczéj będzie.
— Więc — podchwycił Henryk — więc Głogów mielibyśmy rzucić tak i ze wstydem odejść od niego!!
— Miłościwy panie — zagrzmiał śmiały głos Wiprechta — im prędzéj ztąd pójdziemy tém lepiéj. Dla marnego tego gniazda ludzi tracić, siły terać! A oto jesień za pasem, wody wyleją, rzeki powzbierają, paszy zabraknie, głód przyjdzie.
Cesarz zamilkł.
Bój się toczył jeszcze.
Było już z południa. Szturm cesarskich nie ustawał, ale siły mu znacznie ubyło. Trupów i rannych moc wielka na wałach leżała, co się w grodzie działo nie wiedział nikt, obrona była coraz gorętsza. Z wierzchołka wież poprzystawianych widziano padających od strzał, lecz tych wnet niewiasty chwytały i do domów odnosiły. Na ich miejsce stawali drudzy. Obrona, do któréj niekoniecznie żołnierskich byle silnych rąk dosyć